Szukaj w tym blogu/ wpisz tytuł, którego szukasz

niedziela, 26 lutego 2017

P.S. I Like You


"Bo w końcu się ocknąłem prawdą porażony:
jednak rzeczywiście zostałem Porzucony."

Lily Abbott trudno wytrzymać jest na lekcji chemii. Kolejne minuty umila jej szkicowanie projektów ubrań i zapisywanie projektów własnych piosenek w specjalnym zeszycie... co zauważa nauczyciel tego przedmiotu. Pod groźbą odebrania zeszytu, uczennica ma pokazywać teraz notatki z każdej kolejnej lekcji chemii. To właśnie podczas wykonywania tego zadania nawiązuje się szczególna korespondencja. Najpierw ołówkiem po blacie ławki, potem na kartkach składanych i ukrywanych pod stołem, osoby siedzące przypadkiem na tym samym miejscu w różnych grupach odnajdują w sobie bratnie dusze.

Korespondencja z obcą osobą ma w sobie pewien czar. Czasem o wiele łatwiej zwierzyć jest się nieznanej osobę niż komuś, kto nas zna i automatycznie ocenia na tej podstawie. Może właśnie dlatego Lily rozpoczynając taką znajomość od wymiany tytułów piosenek ulubionych zespołów coraz częściej ujawniała szczegóły dotyczące swojego życia i... poznawała sekrety drugiej strony. Choć chciałaby aby czar listów trwał dalej, podświadomie chce poznać ich nadawcę. Kandydatów może być kilku, najbardziej pragnęłaby jednak by okazał się być nim ten chłopak, który tak bardzo od dłuższego czasu jej się podoba. Z całą pewnością nie Cade, była sympatia jej najlepiej przyjaciółki, który nadal jej przezwisko Magnes, a do tego cały czas prowokuje do słownych utarczek. Ścieżki losu bywają kręte. Kim okaże się druga strona pisząca sekretne listy?

Amerykańska autorka wciąga czytelnika w stworzony przez siebie świat. Nie ma tu żadnej magii poza tą wynikającą z pisania listów. Są też różne skrywane oblicza tak skrajne, że nadawcę listów nie sposób jest rozpoznać w rzeczywistym świecie. W tle jest też konkurs na piosenkę, który nie pozwala Lily spać po nocach. Muzyka to jej pasja: pisze teksty i komponuje do nich melodie. Śpiewa także lecz woli by jej utwory kiedyś wykonywali inni. Liczy się jednak pasja, którą często trudno jest realizować w domu, w którym co chwila ktoś czegoś od ciebie chce, nie dając chwili wytchnienia.

"P.S. I Like You" to już trzecia powieść autorstwa Kasie West wydana na naszym rynku i zarazem druga, którą zdecydowałam się przeczytać. Pierwsza - "Chłopak na zastępstwo" - to książka do której zachęcił mnie opis, a uwagę przyciągnęła okładka. Po pozytywnych wrażeniach z tamtej lektury wystarczyło już tylko nazwisko autorki by ściągnąć po następną jej powieść.

W obu powieściach, choć to odrębne historie tworząca całość jako samodzielne tomy, znajdziemy elementy wspólne. Pierwszą z nich jest typ relacji bohaterów, którzy w początkowej fazie znajomości nie widząc szans na to by mogli zaistnieć jako para. Warto też wspomnieć o rodzinnym tle wydarzeń. Sama autorka w podziękowaniach przyznaje, że dorastała w dużej rodzinie - podobnie jak jej bohaterka Lily. Nic więc dziwnego w tym, że w jej powieściach zawsze znajdzie się postać, która choć ma troszkę zwariowaną rodzinę, to zawsze znajduje w niej wsparcie. Nie bez znaczenia pozostaje także zakończenie historii, które w obu przypadkach przewidywałam troszkę inaczej. Dobra powieść, mimo to nie będę wracała do jej lektury w całości czy fragmentach.


"P.S. I Like You" - Kasie West
TYP: opowieść w jednym tomie
Wydawnictwo: Feeria  [opis]
W kategorii: Bez wątków paranormalnych
Stron: 389 (większa czcionka)
Okładka: jak i tytuł zaczerpnięte z oryginału
W kolejności: NR 04/2017/02/03 (488)
W skrócie: Kolejna zabawna opowieść Kasie West o niezwykłej więzi jaka może połączyć dwie osoby. Historie tej autorki to gwarancja dobrego humoru, który uznałabym za największy ich atut. Akcja ma dobry początek i przebieg, liczy się jednak potem także i na finał, który by im dorównał. Na ten moment, mimo twórczej i artystycznej duszy Lily, bardziej poleciłabym "Chłopaka na zastępstwo". Z chęcią dalej poznawać będę twórczość tej autorki.


Czytaliście już powieści Kasie West? Jak wrażenia?

wtorek, 21 lutego 2017

Muzyczne wcielenia Pięknej i Bestii #1


Już prawie marzec, ale czy poza wiosną wyczuwanie też powrót klasycznych baśni?
Wielkimi krokami zbliża się premiera aktorskiej wersji baśni o "Pięknej i Bestii" w wykonaniu Disneya. W porównaniu do poprzedniej takiej produkcji (Cinderella 2015), będzie to o wiele bardziej muzyczna aranżacja, co widać już po pojawiających się klipach promocyjnych.


Typowo muzyczne, kilkuminutowe lecz jakże świetnie zrealizowane - tym razem z wykorzystaniem piosenek z repertuaru Britney Spears. Warto zwrócić uwagę nie tylko na kostiumy, ale i odpowiedni wybór fragmentów piosenek. Można znaleźć kilka swoich ulubionych scen w "Britney and the Beast".

I znów wracamy do klasycznej wersji Disneya. Troszkę zdziwiło Was zakończenie tamtej muzycznej aranżacji? Ciekawa jestem czy wiecie, kto śpiewa sławną tytułową piosenkę.



BONUS: Trudno nie kojarzyć Emmy z rolą Hermiony, dzięki której stał się tak znana. Fanom HP ciężko w starym zamczysku nie widzieć Hogwartu (który dla mugoli z zewnątrz też podobno wyglądał jak ruina). Nie można też zaprzeczyć, że Voldemort to bestia, ale takie połączenie zaskoczy wielu. 

Ponieważ tegoroczny marzec ponownie będzie Miesiącem Baśni, można się spodziewać innych postów tematycznych: w planach poprzednie filmowe ekranizacje tej francuskiej baśni a także różne reinterpretacje książkowe. Będzie też o nowościach czytelniczych ze świata Baśni Tysiąca i Jednej Nocy.

Wyczekujecie filmowej premiery "Pięknej i Bestii"? 
To Wasza ulubiona baśń czy może zajmuje to miejsce jakiś inny tytuł?

wtorek, 14 lutego 2017

Star of the Universe - Pył i gwiazdy

Myślałaś, że jesteś tylko pyłem. A byłaś nie pyłem, lecz gwiazdą - celem życia dla innej osoby

Po sukcesie "Goblina" temat żniwiarzy, w ich roli przeprowadzania ludzkich dusz poprzez zaświaty, stał się bardzo popularny. Podobną tematykę podejmuje mini drama "Star of the Universe", w którym bohaterka pragnie powstrzymać los i uratować życie swojemu idolowi - piosenkarzowi i twórcy poruszających hitów.

Imiona pary bohaterów zostały dobrane w taki sposób aby oznaczały dwa tytułowe słowa: "wszechświat" (piosenkarz) i "gwiazda" (bohaterka). Całość historii oparto zaś na prostej koncepcji - gwiazdy święcą nawet wtedy, kiedy mija noc i świat wypełnia światło dnia. Tak samo jest z obecnością bliskich, których nie ma już wśród żywych - ich nieustanne wsparcie towarzyszy tym, którzy pozostali.

Poznajemy Byul w dniu jej śmiertelnego wypadku. Dziewczyna przechodzi na drugą stronę, gdzie zostaje zatrudniona jako jeden ze żniwiarzy. Nie rozumie swojego powołania do tej pracy, nie przeprowadziła też jeszcze żadnej duszy, a kiedy tylko może stara się je zawracać. Nie taka jest jednak rola żniwiarzy. Sprawa komplikuje się tym bardziej, kiedy rozchodzi się plotka o tym, że wkrótce na drugą stronę przejść ma jednej z najbardziej znanych piosenkarzy - Woo Joo. W tej chwili jest to kwestia osobista - najbardziej wyrazistym wspomnieniem Byul z jej poprzedniego życia jest fakt, że cały jej świat stanowiła właśnie ta osoba.

Wpadając w niezwykłe tarapaty bohaterka podejmuje grę z przeznaczeniem. Wcześniej (wraz z duchem - przyjaciółką, którego nie przeprowadziła... a wręcz się z nim zaprzyjaźniła) towarzyszyły piosenkarzowi. Jako niewidzialne istoty świetnie nadawały się do poznawania jego sekretów. Teraz Byul wyprasza sobie szansę powrotu do świata żywych by życie Woo Joo spróbować ocalić. Ma tego dokonać nim spadnie pierwszy śnieg, a jednocześnie nie spełnił powodów, dla których chciała znowu żyć - swoich życzeń: przeżyć pierwszą miłość, pierwszy pocałunek, udać się nad morze i do parku rozrywki, móc się pożegnać i wybaczyć osobie, która odebrała jej życie w wypadku. Czy się to uda, kiedy nie będzie już niewidzialna, a znów będzie człowiekiem?

Próbowałam wcześniej oglądać już kilka mini dram. Parę tytułów rozpoczęłam, lecz nie zaciekawiły mnie na tyle by kontynuować dalej seans. Jedna z nich była częścią kampanii reklamowej (First Kiss for the Seventh Time) i choć zatrudniała wiele sławnych aktorów, fabularnie była tak skonstruowana, że nie zdałam sobie nawet sprawy iż wyemitowany odcinek był tym finałowym i podsumowującym losy bohaterów - tak otwarte otrzymała zakończenie. Do "Star of the Universe" podchodziłam więc z sporym dystansem, ale produkcja zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie.

Pierwsze dwa odcinki to tutaj świat żniwiarzy - przebywanie w miejscach wypadków, szpitalach, zerkanie na zegarki odmierzające czas do przejścia duszy na drugą stronę i ... chodzenie na koncerty Woo Joo. Prawdziwą wartość tej historii widać od epizodu trzeciego, kiedy bohaterka porzuca strój żniwiarza i wraca do świata żywych ze swoją misją ocalenia ludzkiego życia. I to właśnie jej idola. Zachwyt i nieśmiałość szybko znikają, a pojawia się naprawdę interesująca relacja. Woo Joo początkowo nie chce widzieć szalonej fanki, potem jednak dostrzega w tym szansę: oto niezobowiązująca sytuacja, która pomoże mu przełamać kryzys i stworzyć nowe utwory. To, co zaistnieje między bohaterami (gwiazdą i wszechświatem) staje się o wiele poważniejszą siłą niż można by początkowo przypuszczać. Z każdym odcinkiem sytuacja stacje się coraz bardziej dramatyczna, kolejne powody znikają (symbolizowane przez gwiazdki na nadgarstku), a pojawia się coraz to większa chęć życia. Wszystko w tej kwestii jednak już przesądzone... ale czy na pewno?

"Star of the Universe" to niesamowita opowieść zaczynająca się bardzo niepozornie. To tak sprytnie splątane losy bohaterów, którzy okazują się być ze sobą powiązani już wcześniej - choć o tym nie wiedzieli i nie dotyczy to tylko głównej pary. To rozwój akcji, który trudno jest przewidzieć. To dowód, że nawet jeśli przeznaczonym nie dane było spotkać się wcześniej, nic nie jest do końca jeszcze rozstrzygnięte. Wreszcie to zakończenie przy którym potrzeba chusteczek. Idealna propozycja serialowa na czas Walentynek i nie tylko.


CIEKAWOSTKA: Całość stanowi część serii stacji MBC o tytule “Three Color Fantasy”. Wszystkie tytuły to mini dramy, tematycznie jednak ze sobą niezwiązane (inni bohaterowie i miejsca akcji). Kolejna ukarze się w lutym (Vivid Romance), a następna w marcu (Queen of Ring). W pierwszym i ostatnim tytule będą wątki nadprzyrodzone.

"Star of the Universe"
Stacja: MBC
Emisja: 23 stycznia do 10 lutego 2017
Rodzaj: mini drama
Ilość odcinków: 6
Czas trwania odcinka: 30 minut
Wciąga od: trzeciego epizodu
Można obejrzeć: TUTAJ (napisy ang)
Do obejrzenia przekonało mnie: przepiękny plakat i pozytywne rekomendacje zagraniczne
Podobne tematycznie: drama Goblin (RECENZJA)


Mini drama to dobry początek dla przygody z serialami koreańskimi - TUTAJ powody, dla których warto zakochać się w tych opowieściach

czwartek, 9 lutego 2017

"Flower. Jak kwiat"


Fioletowa róża tonie powoli w kroplach padającego deszczu. Kolor tego kwiatu symbolizować ma miłość od pierwszego wejrzenia. Jej położenie burzy już obraz romantycznej historii. Została upuszczona z rezygnacją, a może porzucona w gniewie? Jakie są losy osoby, która kwiat wybrała i tej, która ją otrzymała? A może to jedna i ta sama postać? Oto historia pierwszej miłości, która zaczyna się w ... kwiaciarni.

[ W RECENZJI PRZEDPREMIEROWEJ ]

Propozycją Wydawnictwa Literackiego na czas tegorocznych Walentynek jest powieść "Flower. Jak kwiat". Nawet jak na zagraniczne standardy jest to nowość, gdyż w oryginale ukazała się na dopiero początku stycznia tego roku. Dwie autorki opisują losy osiemnastoletniej Charlotte i niewiele starszego młodzieńca, którego początkowo nie rozpoznała. I w tym okazało się tkwić jej szczęście. Wróćmy jednak jeszcze na moment do samego początku.

Nad losami kobiet w rodzinie Charlotte zdaje się ciążyć fatum: wszystkie łatwo się zakochują, wcześnie zachodzą w ciążę, a następnie są porzucane. Taka jest historia babci Charlotte, taka była też historia jej już nieżyjącej córki a matki bohaterki. Ten sam przebieg wydarzeń zdaje się i dotyczyć starszej siostry Charlotte. Przeszłość rodziny tym bardziej motywuje bohaterkę by przeciwstawić się losowi i wyłamać z nieszczęsnego schematu. Ma jej w tym pomóc prosta zasada: zero randek i umawiania się do końca liceum. Nie czas na imprezowanie, czas na naukę. Celem tych wszystkich starań i szansą na odmianę losu jest medycyna na Uniwersytecie Stanford.

Nie tylko Charlotte lubi wyzwania. Los także. Może dlatego właśnie na jej drodze stawia chłopaka imieniem - Tate. Historia ta zaczyna się w kwiaciarni, gdzie pracuje bohaterka. Stąd też oczywiste nawiązanie do tytuły i przyszłości relacji bohaterów, jaki przypadkiem przepowiada Charlotte wybierając właśnie fioletowe róże.

Reguła, według której żyje bohaterka, powoduje iż relacja na jaką się zdecyduje, będzie pierwszą w jej życiu. Coś dziewczynie podpowiada by dać temu chłopakowi szansę. Niedługo później blask świateł fotoreporterów rozwikła całość zagadki. Tożsamość zostanie odkryta (podobnie jak zła i dobra strona sławy), więc wybrać trzeba będzie czy dalej decydować się w to brnąć. Wszyscy odmawiać będą Charlotte taki rodzaj relacji. Czego ostatnie posłucha: głosu serca czy rozsądku, jakim zawsze kierowała się w życiu?

Pierwsza miłość to zawsze dobry pomysł na książkę. Wiele ryzykownych, nieprzemyślanych i zaskakujących decyzji zostanie podjętych z powodu pierwszego zauroczenia. Świat sławy nieustannie będzie o sobie przypominał, ale i napędzał rozwój wydarzeń. Gesty, jakimi Tate okazywał swoje uczucie, mogą wydawać się przerysowane, lecz właśnie z ich powodu pamięta się potem szczegóły fabuły. Postacie Charlotte i Tate'a symbolizować miały tu podział, jaki dostrzec można w mieście, gdzie rozgrywa się akcja - Los Angeles. To tutaj wille bogatych sław sąsiadują z biednym domkami nieremontowanymi od lat. Dla zakochanych nie miało to większego znaczenia.

Niestety nie udało mi się polubić za bardzo pary głównych bohaterów. Podziwiałam za to babcię Charlotte, która wychowywała dwie nastolatki (w tym jedną już z dzieckiem) i utrzymywała finansowo całość rodziny - mimo iż jej własna córka zginęła w wypadku a w sprawę wchodziły jeszcze narkotyki. Jeśli zaś o relację głównych bohaterów chodzi to... jak przystało na New Adult: bohaterowie odpychają się i przyciągają na zmianę. Długo trwa rozłąka, bardzo szybko przychodzi przebaczenie. Liczyłam nawet troszkę na niestandardowe zakończenie. I prawie takie było - gdyby nie jedna dodatkowa scena kończąca opowieść. Styl zdawał się być troszkę zbyt uproszczony - aż trudno było uwierzyć, że to duet pisarski. Od początku zaś pozostawiane były małe wskazówki odnośnie rozwoju akcji, co działało na plus i umilało czas tej lektury.


"Flower. Jak kwiat" - Elizabeth Craft, Shea Olsen
Wydawnictwo: Literackie
W kategorii: New Adult
Stron: 336
W kolejności: NR 03/2017/02/02 (487)
W SKRÓCIE: Opowieść o pierwszej miłości, która przychodzi na przekór wyznawanym w życiu zasadom. Zapamiętam ją dzięki znaczeniu rzadkich fioletowych róż, sposobu na sukces Charlotte oraz romantycznym gestom Tate'a - ale czego innego spodziewać się po muzykach u szczytu (nie)sławy?

Na stronie wydawnictwo można przeczytać FRAGMENT powieści - jest to mniej więcej środek fabuły (miejsce akcji Nowy Jork - dla całości powieści Los Angeles)

PREMIERA: 16.02.2017

niedziela, 5 lutego 2017

Wróżka podnosząca ciężary


Pływak, który stojąc na linii startu, zaczyna się chwiać. Obraz się rozmywa i startuje albo za szybko albo za późno wskakuje do wody. Wielkie nadzieje, zawody przegrane.
Dziewczyna podnosząca ciężary, która zaczyna tracić wiarę w sens tego, co w życiu robi. To, co sprawiało jej kiedyś radość i dawało siłę, teraz staje się wadą, z którą ciężko jest normalnie żyć.
Gimnastyczna wyrzucająca w powietrze wstążkę tylko po to, by celowo ją upuścić.
Wszystkie te historie sportowców splatają się od lat w Akademii Wychowania Fizycznego w Korei Południowej. Poświęcali do tej pory dla sportu wszystko. Czy teraz poświęcą także i miłość? A może życiową pasję można pogodzić z niespodziewanym uczuciem?

Powoli ale już... początkowo niechciana miłość wisi w powietrzu
"Weightlifting Fairy Kim Bok Joo" to moja jedenasta w kolejności drama koreańska. To także tytuł, którego nie miałam w planach oglądać wcale. W roli gościnnej w jednym z pierwszych epizodów miał pojawić się Lee Jong Suk (aktor dobrze znany z dramy "W - Two Worlds"... emitowanej wcześniej przez tą samą stację) i tylko dlatego zwróciłam na nią uwagę. Inaczej było już z tematyką, którą miała podejmować - podnoszenie ciężarów. Choć wcześniej serialowe opowieści o sporcie oglądałam i byłam z nich zadowolona. Przykładem może być "Make it or Break it" - amerykańska produkcja o gimnastyczkach. W "Weightlifting Fairy Kim Bok Joo" też są gimnastyczki, a również pływacy i osoby podnoszące ciężary. Są ich trenerzy oraz lekarze, a także rodziny pokładające nadzieje w ich sukcesach z myślą o medalach olimpijskich.

Główną bohaterką tej opowieści jest niezaprzeczalnie Kim Bok Joo. To postać, dla której grająca ją aktorka (znana ze swojej roli w "Cheese in the Trap") musiała specjalnie przybrać na wadze. Cały swój wizerunek poddała zmianie, co widać w stworzonej przez niej kreacji młodej sztangistki.

 

Kim Bok Joo dla ludzi w swoim otoczeniu jest właśnie taką wróżką... podnoszącą ciężary. Stara się nie mieć sekretów przez rodziną i przyjaciółmi, a zawsze kiedy tylko może - to im pomagać. Właśnie dlatego tak nietypowa jest sytuacja, w której zakochuje się w młodym lekarzu. I choć wie, że to relacja niemożliwa do spełnienia, młoda sztangista zapisuje się do jego kliniki by... schudnąć. O całej sprawie dowiaduje się brat owego doktora - Jung Joon Hyeong. Pływak i sztangistka okazują się być dawnymi znajomymi z czasów dzieciństwa, wyjątkowo jednak tamte wydarzenia nie rzutują na rozwój akcji w teraźniejszości. Jung Joon Hyeong początkowo droczy się z Kim Bok Joo, grożąc wyjawieniem jej tajemnicy, lecz stopniowo ... nabiera szacunku do dziewczyny i przekonania, że ktoś taki jak ona powinien być raczej z nim niż z jego starszym bratem (po prawdzie to kuzynem - lecz relacja rodzinna to inny wątek tej opowieści).

Do obejrzenia tej dramy przekonały mnie entuzjastyczne komentarze widzów z całego świata oraz ich wyczekiwanie na finał tej historii... kiedy ja czekałam na finał "Goblina" (bardzo polecany tytuł!). Jedno można zagwarantować od samego początku - to drama pełna poczucia humoru. Wątek miłosny rozwija się tutaj dość późno (dopiero około 11 epizodu), ale kiedy już się pojawi to z pełną siłą (przy czym humoru w historii nadal nie brakuje). "Weightlifting Fairy Kim Bok Joo" nie jest może najlepszym tytułem, jaki do tej pory widziałam. Z całą pewnością nadaje się jako serialowa opowieść, która poprawić ma humor. Jej bohaterowie przechodzą różne załamania, lecz świadomość iż mają na kogo liczyć pomaga im trwać dalej i cieszyć się życiem.

Weightlifting Fairy Kim Bok Joo
W emisji: 16 listopad 2016 - 11 styczeń 2017
Stacja: MBC
Liczba odcinków: 16
Czas trwania jednego odcinka: 60 minut
Wciąga od odcinka: 11 (tam rozpoczyna się na dobre wątek miłosny)
W rankingu: aktualnie #7 miejsce na MDL
W SKRÓCIE: Opowieść bez wątków paranormalnych mimo iż w tytule wymieniona jest wróżka podnosząca ciężary. Budząca ciepło w sercu komedia opowiadająca o sportowcach, chcących w swoje życie pełne wyzwań wpleść także miłość. Warto obejrzeć także dla przemiany Lee Sung Kyung oraz ponownej roli pływaka - której podobnie jak w "School 2015: Who Are You" - podejmuje się Nam Joo Hyuk.


Po inne tytuły dram koreańskich zapraszam do podsumowania poprzedniego roku (10 tytułów)

czwartek, 2 lutego 2017

Na granicy "Księgi snów"


"– Na progu śmierci istnieją rozmaite formy życia [...] Głęboka, średnia i lekka śpiączka. Ale tutaj, Sam, bliżej centrum... – doktor Saul zakreskowuje okręgi oznaczone jako „sen” i „brak świadomości” – ... znacznie bliżej przytomności znajdują się obszary, na których teraz żyje twój ojciec. Widzisz? Bliżej życia niż śmierci. Rozumiesz?"

Gdyby wyobrazić sobie stany świadomości jako nakładające się na siebie obszary coraz to większych kręgów, szybko można byłoby przywołać obraz znany z "Boskiej komedii". Czy przebywając ścieżkę od świadomości lub nieświadomości poruszamy się jedynie w graniach wytworów ludzkiego umysłu czy też zbliżamy się do granicy zupełnie innego ze światów?

Henri, Eddie i Sam - to trzy osoby, które dzielą się w powieści swoimi przemyśleniami o stanach na granicy świadomości: między jawą a snem, między rzeczywistością a być może innym światem. Trzy historie pozornie ze sobą niezwiązane, szybko okazują się biec do jednego punktu.

Henriego poznajemy na moment przed wypadkiem, w wyniku którego zapada w stan śpiączki. Uratował życie by za chwilę sam stać się ofiarą nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Sam to jego syn, a także osoba, do której tego dnia Henri śpieszył na spotkanie. Młodzieniec często wymyka się ze szkoły na oddział intensywnej terapii, zamiast przygotowywać się do egzaminów. Tam pragnie poznać ojca, którego wcześniej nie miał okazji za często spotykać. Do dyspozycji ma rady nie tylko dwóch znakomitych lekarzy, ale i własne zdolności: emocje osób widzi jako kolory, a patrząc na śpiącą osobę zobaczyć może przebłyski jej snów. Pozostaje jeszcze Eddie - dawna miłość Henriego, który zostawił ją po tym, jak wyznała mu swoje uczucia. Z nowym narzeczonym u boku redaktorka powieści antyutopijnych otrzymuje powiadomienie o stanie Henriego i zdumiewającym fakcie, że to w jej rękach pozostawił decyzje dotyczące jego stanu zdrowia. To w "Księdze snów" połączą się na stale ich losy.

Choć to dopiero moje pierwsze spotkanie z twórczością Niny George od pierwszy stron jej powieści widać, że autorka nie podejmuje się łatwej tematyki. "Księga snów" spaja losy trzech narratorów, których połączył temat śpiączki. Jedna osoba jej doświadczyła, jedna jest nadzwyczaj wyczulona na emocje z pogranicza stanów świadomości, inna jeszcze została zawezwana jako opiekun i świadek.

Niemiecka pisarka musiała dokładnie zgłębić temat, który opisuje - widać to w konwersacjach lekarzy prowadzących leczenie bohaterów. Choć styl powieści nie jest bardziej wyszukany, tematyka tej książki powoduje, że nie czyta jej się szybko - a do pewnych cytatów chce się wrócić by na chwilę chociaż nad nimi się zastanowić. Nie jest to też lekka lektura pełna przygód, raczej stanowiąca refleksje opowieść o tym, czego jeszcze na temat życia wciąż nie wiemy. Bardzo chętnie podejdę do lektury "Lawendowego pokoju" czy "Księżyca nad Bretanią". Wszystko, co snów dotyczy, jest mi bardzo bliskie, dlatego też był to dobry wybór na pierwszą do przeczytania z powieści tej autorki.

"Księga snów" - Nina George
TYP: opowieść w jednym tomie
W oryginale: Das Traumbuch, 2016
Wydawnictwo: Otwarte
Stron: 424
Okładka: To zazwyczaj połowa sukcesu, by przekonać czytelnika do danej lektury. W przypadku "Księgi Snu" (polski przekład mamy wcześniej niż ukazał się anglojęzyczny) świetnie dobrane zdjęcie wyraża ten obszar za mgłą, którego nie znamy, a gdzie prawdopodobnie leży sen i stany z jego pogranicza. Choć ścieżka zalana jest już częściowo wodą, nie oznacza to wcale, że nie ma powrotu. Czy warto powrócić na ląd czy też przekonać się wreszcie o tym, co leżało od zawsze tuż poza naszym zasięgiem?

PREMIERA: 2 LUTY 2017

środa, 1 lutego 2017

Diabolika: W układzie sześciu słońc


Daleko w świecie przyszłości, w odległej galaktyce i istniejącym w nim układzie sześciu słońc unosi się cesarski dwór. To tam miejsce córki senatora, oskarżonego o zdradzę stanu, zajął ktoś inny. Nie wzrusza jej okrucieństwo władcy, szaleństwo jego następcy ani bezwzględne spojrzenie diabolik - genetycznych hybryd zaprojektowanych by chronić jedną osobą, a tego kto jej zagrozi, pozbawiać życia bez chwili wahania czy współczucia. Kim jest Sidonia czy też dziewczyna, która się pod nią podszywa?
[ W RECENZJI PRZEDPREMIEROWEJ ]

Opowieść tytułowej Diaboliki rozpoczyna prolog, w którym ukazane zostały wczesne lata jej życia. Utrwalano tylko zmodyfikowane w kodzie genetycznym cechy: bezwzględność, brutalność i siłę. Nemesis zabijała, kiedy traktowano ją jak zwierzę. Pojawienie się rodziny galaktycznego senatora obiecywało odzyskania człowieczeństwa i życie w ucywilizowanym świecie pełnym luksusów. Wymuszona impulsami elektrycznymi lojalność wobec córki senatora - Sidonii - wyznacza nowy i jedyny cel życia młodej Diaboliki. Taka jest ostatecznie rola tych stworzeń w świecie przyszłości - za cenę własnego życia chronić ponad wszystko jedną osobę.

Główna akcja rozpoczyna się wiele lat po tych wydarzeniach. Sidonia dorastając wraz z Nemesis traktowała ją bardziej jak siostrę niż sługę swojej rodziny. Diabolika zna i akceptuje swoje miejsce, choć smutno jej przyznać, że nie ma w niej boskiego płomienia, jaki mają mieć w sobie istotny ludzkie. Nie poszukuje odpowiedzi na pytanie o to, kto ją stworzył i jaki jest jej cel istnienia - ona to doskonale wie. I gotowa jest go spełnić.

Zainteresowanie Sidonii (a przede wszystkim Senatora) wytworami zamierzchłej ziemskiej technologi ściąga na rodzinę niechcianą uwagę Imperatora. To on przywołuje Sidonię - w roli zakładnika - do układu sześciu słońc, gdzie na ogromnym statku przebywa dwór. Problem arystokracji pozostaje ten sam: utrzymać władzę. Coraz trudniej to robić, gdy zakazanoło się rozwoju dawnej technologii, która kiedyś wzniosła statki na podwój gwiazd. Teraz tylko maszyny naprawiają maszyny, lecz coraz częściej to statki rozsypują się w nicości kosmosu.

Jedynym celem życia Nemesis była ochrona Sidonii. Tym razem w roli zakładnika także zajmie jej miejsce w niebezpiecznej grze rozgrywającej się na galaktycznym dworze, gdzie panuje bezwzględny władca z szalonym siostrzeńcem w roli następcy. Czy ktoś w córce senatora rozpozna czujne i niewzruszone spojrzenie diabolik? Grodzi jej arystokracja, jej przeciwnicy - zbędnicy oraz jej własny gatunek. Nikt tak nie rozpozna wykalkulowanej gry okrucieństwa jak inna diabolika. Czy tam, gdzie zapomniano o litości można odnaleźć swoje człowieczeństwo?

S.J. Kincaid już od pierwszego rozdziału tworzy niesamowity i fascynujący świat, który wciąga czytelnika. Jak w "Naznaczonych śmiercią" wierzono w siłę sprawczą nurtu, tak tutaj władzę na losem sprawować ma Kosmos, który to sprzątnął (za pomocą asteroidy) bazy danych, na których przetrzymywano całe zdobycze nauki. Resztę dzieła dopełnili ludzie, wierząc iż to znak by porzucić dawne technologie. Nieciekawa jest więc sytuacja międzygalaktycznych podróży, kiedy korzysta się od lat z tej samej technologii. Jednocześnie tak wiele wynalazków zadziwia i wartych jest zapamiętania. Przykładem będą tu: robot w postaci drucików do układania wymyślnych fryzur za pomocą pilota, możliwość częstych i dowolnych modyfikacji cech twarzy czy koloru skóry.

Jak w większości baśni o świecie przyszłości sporo i w "Diabolice" jest z baśniowych motywów. Pierwszy napotykany to "Nowe szaty cesarza", a ukrytych tożsamości w legendach pełno - podobnie jak w historii szalonych królów. Na uwagę zasługuje też kreacja postaci. Diabolika zna swoje miejsce, nie podważa liczby odebranych żyć, ale nie udaje też niewinności. Nic nie jest jednak do końca określone w tej historii podobnie jak motyl na okładce. O białych barwach, jak włosy dziewczyny, wygląda pięknie lecz i krucho. Część jego skrzydeł jest żelazna, podobnie jak zmodyfikowany kod genetyczny. Nemesis dość prędko zda sobie sprawę, jak blisko centrum galaktycznego świata się znalazła i jak wiele może zmienić - choć jej życie jeszcze nie tak dawno temu miało tylko jeden cel.

"Diabolika" to pierwszy tom serii przewidzianej jako trylogia. Nieznane pozostają nadal tytuły ani daty premier kolejnych dwóch części. Ta historia nadal się rozgrywa, a kiedy początek jest tak wciągający niełatwo będzie doczekać premier kolejnych przygód.

"Diabolika" - S.J. Kincaid
TRYLOGIA: tom #1
Wydawnictwo: Otwarte / Moondrive
OPIS WYDAWCY
Stron: 400
DLA FANÓW: serii takich jak Saga Księżycowa, Starbound, Naznaczeni Śmiercią czy Czerwona Królowa
FRAGMENT: prolog i początek rozdziału 1
Ciekawostka: Autorka wielu polskim czytelnikom może być już znana. Ten, kto czytał "Insygnia. Wojny światów", łatwo może rozpoznać ten tytuł z 2013 roku. Tamta opowieść również rozgrywała się w kosmosie i zachwycała technologicznymi innowacjami - "Diabolika" stanowi tu jednak o wiele ciekawszą propozycję.

PREMIERA: 15 LUTY 2017
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...