sobota, 13 lutego 2021

Zawsze i na zawsze - Jenny Han

Uczniowie najwyższych klas wymieniają się albumami do pamiątkowych wpisów. Szkoła średnia, której czas tak trudno było przetrwać, lada moment zamieni się we wspomnienie. To moment refleksji dla przyszłych absolwentów. Pojawia się wiele kwestii, w tym ta jedna i najważniejsza. Czy licealna miłość może przetrwać próbę czasu? Nad tym pytaniem zastanawiają się Lara Jean i jej chłopak Peter Kavinsky. Nim znajdą odpowiedź, czekają na nich jeszcze: 
- wyniki rekrutacji na studia, 
- wycieczka do Nowego Jorku,
- wesele do zorganizowania,
- oraz bal maturalny. 
Tak rozpoczyna się finał trylogii, którą zapoczątkował cykl listów miłosnych. Takich, które w zamierzeniu przenigdy nie miały zostać wysłane.

Trylogia o nastoletniej miłości od Jenny Han układa się na kształt listu:
1."Do wszystkich chłopców, których kochałam" - adresat, czyli tom pierwszy i początek historii.
2."P.S. Wciąż cię kocham" - post scriptum, czyli sequel oraz to, co jeszcze warto dodać.
3."Zawsze i na zawsze"- finał serii i nakreślenie przyszłości bohaterów.

Sporo osób uzna, że młodzieńczej miłości nie można w wieku licealnym brać tak na serio. Kwestia utrzymywania związku na odległość również wzbudzi wątpliwości. To Margot, starsza siostra Lary Jean, podążyła za zasadą wpojoną jeszcze przez matkę i zerwała ze swoim chłopakiem aby iść na studia jako czysta karta. Bohaterka także ceni sobie rady rodziny, ale i miłość do Petera. Zbyt wczesne wiązanie się na zawsze to dobry czy niewłaściwy wybór? Jeśli wiadomo, że to ta jedyna miłość, to na co czekać? Tylko skąd można to wiedzieć, kiedy jeszcze tyle ważnych życiowych chwili czeka w przyszłości? Bohaterowie są dopiero na początku swojej wspólnej drogi, a już pojawiają się komplikacje.

Opowieść o Larze Jean jest lekka, miła i przyjemna. Najbardziej spektakularny w wydarzenia jest oczywiście tom pierwszy. Część druga obfituje w masę przepięknych cytatów, za to finał - choć ma parę zwrotów akcji - jest dość spokojny i taka sama jest jego filmowa adaptacja od Netflix'a. 

Uwzględniono tam wszystko, także ślub ojca dziewczynek. Przeniesiono nawet wyjazd rodziny Song do Korei Południowej (skąd pochodziła matka trzech sióstr) na wakacje przed (a nie po) zakończeniem liceum. Pominięto tydzień w Domku na Plaży, co akurat nie wydaje się aż taką stratą. Za to jako fanka dram koreańskich liczyłam, że ujęcia z Seulu (skoro już się załapały do produkcji) będę bardziej znaczące, niestety to jedynie ładny ozdobnik, ale nic poza tym.

Historia uczucia Lary Jean i Petera to warta uwagi opowieść. Zaczynająca się od kontraktu, poprzez prawdziwą deklarację uczuć często przypomina relacje i stopień zrozumienia, jaki dzielą miedzy sobą przyjaciele a nie para zakochanych, co czyni ją wyjątkową. Sceny romantyczne nigdzie się w tym nie gubiły. Warto obejrzeć, a jeszcze bardziej warto przeczytać. Może nie będę wracać do tych książek już w całości, ale z całą pewnością do pozaznaczanych w nich cytatów - bo jest ich tam masa.

"Zawsze i na zawsze" - Jenny Han
Wydawnictwo: Kobiece Young
Trylogia: TOM III
Stron: 376
Ekranizacja: Tak! Wszystkie trzy tomy można obejrzeć jako filmy.

P.S.: Rok czekały wrażenia z tej lektury na opublikowanie, aż doczekały się połączenia z wrażeniami z filmowej adaptacji.

Widzieliście już w tym roku jakiś film w tematyce Dnia Zakochanych? 
A może czytaliście już taką książkę?

środa, 3 lutego 2021

Tiny Pretty Things - S.Charaipotra & D.Clayton

W balecie tańczy cały zespół. Jak w orkiestrze gdzie wiele instrumentów współtworzy symfonię dźwięków. Baletowy spektakl to jednak zupełnie coś innego. Tancerze i tancerki zapewniają tło, ale primabalerina jest tylko jedna. Każda dziewczyna marzy o tej roli. Solówce w świetle reflektorów. I każda zrobi wszystko, aby ją zatańczyć.

O Tiny Pretty Things zrobiło się głośniej za sprawą adaptacji Netflix'a. Choć to powieść z 2015, w polskim przekładzie ukazała się po raz pierwszy dopiero wraz z okładką serialową. Na amerykańskim rynku w czasie premiery oryginału wciąż w emisji znajdował się serial Pretty Little Liars (na podstawie książek Sary Shepard). Tytuły obu opowieści nie są tylko pozornie podobne. Czarny łabędź i historia dziewczyn szantażowanych przez tajemniczą osobę, która zna wszystkie ich sekrety - takim połączeniem klimatycznym zachęcano do lektury Tiny Pretty Things. Czy się udało?

Podobnie jak w powieściach Sary Shepard mamy różne narratorki. Tutaj są to trzy baletnice: Gigi, Bette i June. Ta nowa w szkole baletowej to Gigi. Czarnoskóra dziewczyna obsadzona w głównej roli? I to w standardach konserwatywnego rosyjskiego baletu? A jednak! Najjaśniej lśni pasja i talent. Kto by się spodziewał? Na pewno nie Bette, która w nowojorskim konserwatorium tańczy od małego. Ma idealnego chłopaka i to zawsze z nim odhaczali główne role w spektaklach. Za nic nie może przełknąć też tego June. Baletnica koreańskiego pochodzenia ma postawione przez matkę ultimatum: albo zatańczy w głównej roli albo koniec z baletem i czas rozmyślać o poważnej przyszłej karierze akademickiej. Wraz z ogłoszeniem obsady "Dziadka do Orzechów" Giselle staje się obiektem coraz śmielszych gróźb. Nie ma znaczenia jej dobra osobowość ani tym bardziej wrodzona wada serca, która każdy kolejny krok na scenie może uczynić tym ostatnim. Tak jak to się stało dla Cassie, poprzedniej gwiazdy szkoły baletowej, którą ktoś przypadkiem upuścił w tańcu.

Każda z nastolatek ma ma fragment historii, żadna nie ma całej. Nawet osoba prowadzą narrację może być głównym podejrzanym. Nic nie jest pewne. Autorki Tiny Pretty Things przedstawiają różne fakty i okoliczności wydarzeń, ale każą decydować czytelnikowi, kto jest winny. Trudno dojść do tego, kto zostawia makabryczne prezenty z ukrytym przesłaniem. Na ściany w pokoju wspomnień każdy może przykleić nowy inspirujący cytat lub słowa groźby. Są tam kompromitujące zdjęcia lub wykradzione skrawki dokumentacji medycznej. Podziw i zawiść. Przyjaźń i nienawiść. Miłość w tańcu i tylko na scenie czy także w życiu? 

Książka to opowieść o poszukiwaniach siebie w niełatwej rzeczywistości, gdzie jest tylko jedna szansa na sukces, a stawka wysoka. Trzeba więc postawić wszystko na jedną kartę albo pożegnać się z pasją życia. Granica między dobrem i złem się zaciera, gdy traci się samego siebie. Jak ma się ta historia do jej serialowej adaptacji?

Serial nosi ten sam tytuł. W dziesięciu godzinnych odcinkach stara się pokazać piękno baletu, dylematy postaci, sedno historii ale i przemycić masę innych zbędnych tutaj wątków. Zupełnie inaczej wygląda ta opowieść, gdy Gigi zabierze się wadę serca, a da matkę która siedzi w więzieniu. Kiedy June zabrany zostaje wątek rywalizacji według standardów koreańskiej społeczności, a ofiarowany wątek pracy w klubie jako kelnerki po godzinach. Nie wspominając o Bette, która za nic nie porzuciłaby swojego chłopaka (miłości od czasów dzieciństwa, a także unii zamożnych rodzin) nie tylko na rzecz Gigi, ale i przypadkowo spotkanego konserwatora i muzyka amatora. Wrzucono też cały aspekt zarządu szkoły: życia prywatnego nauczycieli baletu, fizjoterapeutów i udziałowców. Można więc uwierzyć, że rzeczy opisane w książce mogłyby się zdarzyć w szkole baletowej, serial proponuje za to nagromadzenie nierealnych scenariuszy.  I to wszystko nie miałoby aż takiego znaczenia, prawda? Bo w obu wersjach tej samej historii chodzi przecież o taniec. Niestety serial zamiast baletu (Dziadka do Orzechów i Giselle) daje hybrydowe połączenie baletu z tańcem współczesnym, a wszystko to zamknięte w przedstawieniu 'Kuba Rozpruwacz', które w tej wizji nie ma ani celu ani przesłania. 

W książkowym pierwowzorze szkoła baletowa była konserwatywna, zamknięta i tajemnicza.
Zupełnie odmienna od rzeczywistości nastolatków w liceum. Serial pokazuje nic innego jak każda produkcja o lata szkolnych, gdzie liczą się tylko imprezy. Gdzie nagle urywa się film i tak naprawdę nie wiadomo już, kto popchnął koleżankę z krawędzi dachu. 

Gdyby nie chęć porównania książki i serialu, prawdopodobnie nie przebrnęłabym przez więcej niż kilka odcinków. Tiny Pretty Things pozostaje godne polecenia dla fanów Pretty Little Liars i baletowych spektaklów. W swojej wersji książkowej warta jest uwagi, choć potrzeba czasu (i stron) aby historia mogła się rozkręcić. Zamiast serialowej adaptacji warto jednak włączyć coś zupełnie innego. Na przykład "Angel's last mission: Love", w której wystawiana jest także Giselle, a serial potrafi pokazać zarówno piękno baletu jak i ponadczasowe przesłanie spektaklu.

"Tiny Pretty Things" - Sona Charaipotra, Dhonielle Clayton
Wydawnictwo: YA!
Typ: seria tom 1 z 2  / Stron: 464

Jakie są Wasze ulubione książki / seriale / filmy z wątkiem baletu?
Zapraszam także na Bookstagram ! Chętnie odwiedzę Wasze konta i zobaczę, co czytanie :)